oj, świruskuje siem =)


22 sierpnia 2005, 13:16

taaaaaa....normalnie zrobiłam sobie omleta dzisiaj, później mix mleko+soczek pomarańczowy, do tego dżoghurt tluskafkofy i paluszki (solone oczywiście =P ) i puściłam sobie w TVlizorku "Króla Lwa"..jak ja kocham tą bajecqe normalnie..i zaś sie poryczałam ...a rano byłam w tym cholernym sanepidzie i jutro tesh jeszcze muszem jechać....qle ja sie chyba nie wyśpie...a wczoraj tesh miałąm tak pikny gitnie kopsnięty dzionek:
rano byłam z mamusińkiem w kościółku, bo jestem za leniwa żeby iść na pielgrzymke kobit do Piekar, potem pojechałyśmy razem na Wirek do Plazy qpić mojemu tatusińkowi prezenta na Gaburtstag, no i po 30 minutowym namyśleniu w muzycznym wybrałyśmy harmonijkę, czy jak ktoś woli organki ustne.Takie srebrne z Homera - że niby te jedne z lepszych, ale kto ich tam wie...i przy okazji zainwestowałam w stroik do mojej gitarusi =*
jak przyjechałyśmy to obejrzałyśmy sobie w domq kasete na którą tatusiek nagrał nam "Małego pułkownika" ze sweedziutką Shirley Temple =) popołudniu zostałam zaskoczona niezapowiedzianą wizytą Matiza i Arka Wiśni, także szoq co niemiara, gadaliśmy o ludziach z podstawówki, obadali se fotki z wycieczek szkolnych z gimnazjum no i powspominaliśmy stare dobre czasy =) pod wieczór wpadłam na pomysła, ażeby obejrzeć sobie kasete z wakacji z 2001 r w Turcji, no i zaśiedliśmy z rodzinką przed televisorqiem, jedliśmy se musa waniliowo-czekoladowego i z bananami na twarzach wpatrywaliśmy sie w nasze małpowate zachowanie =P później nieoczekiwanie zszokowała mnie wizyta kolejnej parki niezapowiedzianych - Pati i Kasi, no i znowu powspominałyśmy troche, poopowiadałyśmy se o wakacjach i umówiliśmy termina na następne ognisko klasowe byłej 3 CG które odbędzie się w czwartek (tego tygodnia) o godz. 17 tam gdzie ostatnio czyli na Hugonie, zapraszamy Everybody z naszej starej klasy !!
a tutaj macie opowiadanie z mojej kochanej bajeczki, które znalazłam gdzieś tam na necie, tylko na końcu jest mały błąd, bo nie urodził się syn Simby i Nali tylko córka - Kiara, jutro najprawdopodobniej obejrze sobie drugą część =P pozdrowionka for ALLL =*

Król Lew
Opowiadanie napisane na podstawie książki "Król Lew" Wyd. Egmont Polska 1994.



 

Jaskrawa rozpalona kula słońca pojawiła się nad afrykanską rowniną, tak jak co dzień od początku świata. Tego dnia w porannym blasku przez niezmierzone przestrzenie Lwiej Ziemi ciągnęły ogromne stada zwierząt. Słonie kroczyły majestatyznie, antylopy podskakiwały w wysokiej trawie, żyrafy kołysały długimi szyjami. Obok śmigały smukłe gepardy. Nawet mrówki maszerowały dzielnie w niekonczącym się szeregu, a nad nimi unosiły się stada różowych flamingów. Wszystkie te zwierzęta zmierzały ku Lwiej Skale, by uczcić narodziny królewskiego syna.


 

Gdy juz tłumnie zgromadziły się u podnóża Lwiej Skały, przed oblicze króla Mufasy wystapił stary mędrzec, pawian Rafiki. Po przywitaniu sie, starzy przyjaciele udali się w stronę jaskini lwic. Rafiki otworzył tykwę, zanurzył palec w płynie i uczynił nim magiczny znak na czole królewskiego potomka. Potem wziął lwiątko na ręce, podszedł do krawędzi skały i uniósł je wysoko nad przepascią.
Na ten widok podniósł się triumfalny zgiełk. Słonie trabiły, małpy wrzeszczały, a zebry tupały kopytami. Owacja urwała się równie nagle, jak się zaczeła, i zapadła cisza. Wszystkie zwierzęta z królestwa Mufasy przyklekły w milczeniu, składając hołd Simbie, nowemu ksieciu.

Jednak był ktoś, kto nie wziął udziału w uroczystości. Skaza, brat Mufasy, spędził cały ranek polując na mysz. Właśnie miał ją pożreć, kiedy pojawił się Zazu, majordomus króla. Zaskoczony Skaza odwrocił się, a myszka, kożystając z okazji, wymknęła się z jego pazurów. -Patrz co zrobiłes Zazu! Przez ciebie uciekło mi śniadanie-gderał Skaza. -Stracisz jeszcze więcej, bo król bedzie musiał cię chyba przywołać do porządku!-ostrzegał go królewski sługa. Lecz Skaza nie słuchał. Głód doskwierał mu coraz bardziej, a Zazu wygladał bardzo apetycznie.

 


Lew postanowił skorzystać z okazji i już miał ptaka w pysku, kiedy usłyszał władczy głos. -Puść go!-nakazał. -O, kogo to widzą moje oczy? Witaj bracie-mruknał Skaza, niechętnie wypuszczając zdobycz. -Ja i Sarabi nie widzieliśmy cię na porannej ceremonii. Czemu nie przyszedłeś? -To było dzisiaj?-Skaza udawał zmieszanego.-Och, zupełnie wyleciało mi z głowy. -A może to, że jesteś królewskim bratem też wyleciało ci z głowy?-spytał z przekąsem Zazu.

Majordomus przypomniał Skazie, że powinien złożyc gratulacje swemu bratu jako pierwszy z rodziny. -Byłem pierwszy, dopóki nie urodził się ten wypłosz-prychnał Skaza. -Ten "wypłosz" jest moim synem i twoim przyszłym władcą-powiedział z naciskiem Mufasa. -Dobrze, pójdę więc poćwiczyć dyganie-mruknął Skaza i odwróciwszy się do nich ogonem odszedł bez pożegnania.

Dni mijały, a Simba wyrósł na dzielnego młodego lewka. Pewnego razu obudził swego ojca tuż przed świtem i razem udali sie na szczyt Lwiej Skały. Kiedy słonce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu, Mufasa rzekł: -Popatrz Simbo, nasze królestwo rozciąga się wszędzie tam, dokąd sięgają słoneczne promienie. Potęga władcy wschodzi i zachodzi jak słońce. Pewnego dnia zachód wyznaczy kres mego panowania, a z nowym świtem narodzi sie twoja władza. -I to wszystko będzie moje?-Simba z niedowierzaniem rozglądał się po równinie.-Ale w jedno miejsce słonce nie dochodzi. Mufasa spojrzał na syna. -Tam już nie sięga nasza władza. Nigdy nie waż sie tam chodzić Simbo.

 


Kiedy schodzili z Lwiej Skały, Mufasa dalej pouczał syna.
-Wszystko, co cię otacza, trwa w stanie równowagi. Jako przyszły król musisz zrozumieć wagę tej harmonii i szanować każde stworzenie. Wszyscy jesteśmy bowiem ogniwami wielkiego kręgu życia.
Lwiatko słuchało z uwagą, jednak gdy zauważyło polnego konika, pobiegło za nim. Wtedy własnie nadleciał Zazu, by złożyc poranny meldunek.
-Panie!-wykrzyknał-hieny wkroczyły na Lwia Ziemie!
Mufasa natychmiast nakazał majordomusowi odprowadzić Simbę do domu. Lwiątko nadaremnie nalegało, by pójść z ojcem.
-Nie-odparł stanowczo Mufasa i pobiegł wygnać "wstrętnych kłusowników" tam, gdzie ich miejsce.

Po powrocie na Lwia Skałe, Zazu zotawił Simbę samego i odleciał. Tymczasem Lwiątko zobaczyło Skazę siedzącego na skale. -Hej, wujku!-zawołał-Tata pokazał mi dziś całe królestwo! Jak dorosnę, to będę nim rządził!
Krolewski brat popatrzyl spode lba i usmiechnal sie falszywie. -A pokazał ci co jest tam za granicą Lwiej Ziemi? -Nie-powiedział smutno Simba.-Zabronił mi tam chodzić. -Ma absolutną rację. To zbyt niebezpieczne dla ciebie. Tylko najodważniejsze lwy się tam wybierają. Cmentarzysko słoni to nienajlepsze miejsce zabaw dla młodego księcia. -Cmentarz słoni?-zdumiał sie lewek-Grr! -Och, wygadałem się-usmiechnął się chytrze Skaza.-Ale obiecaj mi, że nigdy się tam nie wybierzesz. I nie zdradź nikomu naszej rozmowy, to będzie nasza tajemnica.

Kiedy Skaza tylko sie oddalił, Simba pobiegł prosto do swojej najlepszej przyjaciółki Nali. "Zapowiada się niezła przygoda!"-pomyslał. Ucieszył się, gdy zobaczył Nalę, jej matkę Sarafine i królowa Sarabi. -Mamo, właśnie usłyszałem o bardzo ciekawym miejscu. Czy mógłbym tam iść z Nalą?-Simba zapytał o zgodę. -A gdzie dokładnie jest to miejsce? -Niedaleko wodopoju-skłamał lewek. -No dobrze, możecie iść-zgodziła się królowa-ale pod warunkiem, za poleci z wami Zazu. "O nie, tylko nie on!-pomyslał z rozpaczą Simba-wszystko nam zepsuje!"

 


Kiedy Zazu oddalił się na moment od lwiątek, Simba powiedział do Nali:-Musimy się go pozbyć! Wcale nie wybieramy się do wodopoju, tylko na cmentarz słoni! Gdy Zazu zobaczył, ze lwiątka coś sobie szepczą na ucho, podleciał i wykrzyknął: -No proszę! Gdyby tylko rodzice was widzieli, byliby naprawdę zachwyceni! Pewnego dnia weźmiecie ślub, jak nakazuje tradycja! -Ja miałbym się ożenić z nią? Nigdy w życiu!-powiedział Simba.-Nala jest moją przyjaciółką. Zresztą-dodał dumnie-jak będę już władca, to będę robił tylko to, na co mam ochotę! Majordomus ze zwątpieniem pokrecił głową. -Coś mi się wydaje, że będziesz bardzo władczym królem-mruknął.

Simba tylko zaśmiał się na widok jego miny. -Już nie moge się doczekać, kiedy będę królem!-wykrzyknał, puszczając się biegiem przez równinę. Nala ruszyła za nim. Lwiątka wciągneły w zabawę stada zaprzyjaznionych zwierząt i już po chwili zniknęły opiekunowi z oczu.

 


-Udało się! Pozbyliśmy się Zazu!-wykrzyknął Simba.-Teraz możemy spokojnie udać się na cmentarzysko! Rozradowany skoczył na Nalę, jednak to lwiczka górowała nad nim w zapasach. Nagle stoczyli się ze zbocza i wylądowali w dolinie. Gdy tylko podnieśli się z ziemi, ujrzeli przed sobą ogromną czaszkę słonia. -Znalezliśmy cmentarzysko!-ucieszył się Simba. -Grr!-zawarczała Nala.-Tu jest naprawdę strasznie. -Chodź, obejrzymy sobie tę czachę z bliska!

Simba już wspinał się po ogromnych kłach, kiedy nadleciał Zazu. -Wreszcie was znalazłem!-wyksztusił, z trudem łapiąc oddech.-Czy wiecie, że jesteśmy daleko poza granicami Lwiej Ziemi? Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo! -Drwię sobie z niebezpieczeństwa!-zawołał dzielny Simba-Ha, ha, ha! -Ha, ha, ha!-odpowiedziała upiornym smiechem słoniowa czaszka. Nagle wyskoczyły z niej trzy hieny ze spienionymi pyskami!

-Ej, Banzai, kogo my tu mamy?-zapytała pierwsza hiena. -Nie mam pojecia Szenzi.-odparła druga.-Co ty na to Ed? Trzecia hiena tylko oblizała się i zachichotała złowieszczo w odpowiedzi.

 

Hieny, obnażając zęby w drapieżnym uśmiechu, zaczeły powoli pełznąć w stronę intruzów, którzy ośmielili się wkroczyć na ich teren. Najpierw pochwyciły Zazu. -Hej, tchórze, rzucacie się na mniejszego?-krzyknał Simba. Hieny natychmiast puściły Zazu i pognały za lwiątkami. Kiedy Szenzi chciała złapać Nalę, Simba zadrapał ja pazurami w pysk.

Simba i Nala biegli ile sil w nogach, ale nidlugo wpadli w slepy zaulek. Lwiatka utknely jak w klatce, a wyglodniale hieny zblizaly sie, szczerzac swe ostre kly. Nagle wielka lapa spadla na kark Szenzi, ciskajac ja na stos kosci. Za chwile ten sam los spotkal jej towarzyszy.

Potezny lew blyskawicznie uporal sie z przeciwnikami. Hieny jak najszybciej pognaly gdzie pieprz rosnie! -Nigdy wiecej nie zblizajcie sie do mojego syna!-ryknal na nimi Mufasa.

-Zazu, odprowadz Nale do domu.-rozkazal krol.- Musze porozmawiac z moim synem na powaznie. Simba pokornie podazal za ojcem. -Synu, jestem z ciebie bardzo niezadowolony-powiedzial Mufasa. -Ale, ja tylko probowalem byc tak odwazny jak ty, tato. Lew usmiechnal sie mimo woli:-Wykazuje odwage tylko, jesli musze. Bycie odwaznym wcale nie oznacza, ze trzeba szukac guza. Niebo nad nimi sciemnialo sie i powoli zaczely pojawaiac sie pierwsze gwiazdy. Simba przysunal sie do ojca. -Bedziemy zawsze razem, prawda?-zapytal cicho. -Synku, powiem ci teraz cos, co mowil mi moj ojciec. Spojrz w niebo, Simba. Dawni wielcy krolowie patrza na nas teraz z gory. Oni zawsze beda czuwac nad toba. I ja rowniez.

 

Jeszcze tego wieczoru, Skaza wybral sie do hien. -Przyniosles nam cos do jedzenia, Skazo, stary druhu?-zapytala Szenzi. -Wlasciwie nie zasluzyliscie na to-warknal, ciskajac im kawalek miesa.-Podstawilem wam tych smarkaczy pod nos, a wy nie poradziliscie sobie z nimi! -Chyba zartujesz, przeciez zjawil sie Mufasa! Mielismy go zabic?-oburzyl sie Banzai. -No wlasnie-powiedzial Skaza i kiedy hieny szarpaly mieso, zaczal obmyslac nowy plan. Tym razem Simba nie bedzie mial zadnych szans ucieczki. Ani jego ojciec...

Nastepnego dnia Skaza zaprowadzil Simbe do wawozu. -Poczekaj tu chwilke, twoj ojciec ma dla ciebie niespodzianke-oznajmil. -A ladna ta niespodzianka wujku? -Nawet nie pytaj-niedlugo sie przekonasz-powiedzial Skaza i odszedl, zostawiajac Simbe samego. Niedaleko miejsca, gdzie siedzial Simba, paslo sie stado antylop gnu. W poblizu stada czaily sie hieny, czekajac na sygnal od Skazy. Jako pierwsza dostrzegla go Szenzi. -Jest-krzyknela.-Ruszamy! Hieny pobiegly ku antylopom. Gnu natychmiast wyczuly niebezpieczenstwo i cale stado pognalo przed sieie w panicznej ucieczce. Tratujac wszystko na swojej drodze, pedzily prosto na Simbe.

 

Tymczsem Mufasa i Zazu dostrzegli tumany kurzu unoszace sie nad kanionem. -Mufasa!-krzyknal Skaza, ktory wylonil sie nagle zza skaly.-Szybko! Antylopy zaraz stratuja Simbe! Krol bez namyslu zeskoczyl do wawozu i w ostatniej chwili wyrwal syna spod zabojczych kopyt.

Mufasie udalo sie wskoczyc na skalna polke, ale zaledwie zdazyl umiescic tam bezpiecznie lewka, poczul, ze pazury osuwaja mu sie po ruchomych kamieniach. Z rykiem stoczyl sie w przepasc i wpadl prosto pod kopyta pedzacych antylop. Ciezko poturbowany, z wysilkiem probowal wspiac sie na drugie zbocze. Spojrzal w gore z rozpacza i zobaczyl czarny leb Skazy. -Bracie... pomoz mi!-jeknal. Skaza przechylil sie przez skalna krawedz i przyciagnal go do siebie. -Niech zyje krol!-wyszeptal i nagle rozluznil chwyt. Mufasa spadl pomiedzy klebiace sie na dnie wawozu zwierzeta.

Simba, nie majac pojecia o podstepie Skazy, patrzyl z przerazeniem na upadek ojca. Kiedy przegalopowaly ostatnie gnu, zsunal sie na dno wawozu. W tumanach pylu odnalazl bezwladne cialo Mufasy. Na prozno tracal je noskiem. Krol Lew byl martwy.

 

Nagle u jego boku pojawil sie wuj Skaza. -No i co zrobiles?-zapytal oskarzycielsko. -On probowal mnie ocalic! -Ale gdyby nie ty, twoj ojciec zylby jeszcze!-warknal Skaza.-Lepiej idz stad i nigdy nie wracaj! Zdruzgotany i oszolomiony Simba zaczal biec przed siebie. Nie spodziwal sie, ze jego wuj wydal hienom rozkaz zabicia go.

Hieny dopadly Simbe na skraju plaskowyzu. Nieszczesne lwiatko mialo tylko jedna droge ucieczki-rzucic sie z urwiska w rosnace w dole ciernie. Na szczescie hieny nie mialy odwagi, by gonic za nim dalej. Staly na krawedzi urwiska i szydzily. -Jesli tylko sprobujesz wrocic, zabijemy cie!-doslyszal ich wycie.

Skaza, przekonany o smierci Simby, powrocil na Lwia Skale z wiesciami. -Myfasa poswiecil swe zycie by ratowac syna. Niestety obaj zgineli. Slyszac to Sarabi, Nala, jej matka i inne lwice zaczely zalosnie zawodzic. -Tak wiec, z ciezkim sercem, musze oglosic sie nowym wladca!-oznajmil. Stary medrzec Rafiki, stojacy z boku, pokrecil tylko z niedowierzaniem glowa.

 

Tymczasem Simba, wyczerpany i poraniony, kustykal przez spalona sloncem rownine. Ponad jego glowa krazyly sepy. W koncu pod nieszczesnym lwiatkiem ugiely sie lapy. Wyczerpane padlo na spekana od upalu ziemie.

Kiedy Simba ponownie otworzyl oczy, nie bylo juz sepow ani palacego slonca, tylko zielona i wilgotna dzungla. Pochylaly sie nad nim guziec i surykatka. -Wszystko w porzadku, maly?-zapytala z troska surykatka. -Malo brakowalo a juz bys nie zyl-powiedzial guziec.-Zawdzieczasz nam zycie! -Och, dziekuje za pomoc-wyjakal Simba i probowal wstac na chwiejnych lapach.

-Skad jestes dzieciaku?-zapytala z ciekawoscia surykatka. -Niewazne-powiedzial Simba i po chwili dodal:-Zrobilem cos strasznego... ale nie chce o tym teraz mowic. -Ach, w takim razie jestes banita!-wykrzyknela surykatka.-My tez! Ja nazywam sie Timon, a to jest Pumba. Dam ci dobra rade maly. Jesli chcesz przezyc musisz zostawic swoja przeszlosc za soba. Zadnej przeszlosci, zadnej przyszlosci, zadnych marzen! Hakuna matata!

 

Simba nie mial innego wyjscia, jak tylko przylaczyc sie do Timona i Pumby. Kiedy Timon wynajdywal w dzungli robaki i karmil nimi Simbe, powtarzal:-To jest wspaniale zycie, maly. Bez zadnych praw, bez odpowiedzilanosci. Nie martw sie!

Mijaly dni. Wsrod milych, beztroskich przyjaciol Simba wyrosl na silnego lwa. Pewnego wieczora, kiedy cala trojka siedziala na skraju dzungli patrzac w gwiazdy, lew powiedzial: -Kiedys ktos mi mowil, ze dawni potezni krolowie patrza na nas z gory. Pumba i Timon wybuchneli smiechem. -Kto ci nagadal takich glupot? Simba milczal, myslac o ojcu.

 

Nastepnego dnia, kiedy Simba wedrowal przez dzungle, uslyszal, ze przyjaciele wzywaja pomocy. Natychmiast pospieszyl w tym kierunku. Pumba utknal pod wielkim konarem drzewa, a Timon probowal go obronic przed atakiem mlodej lwicy.

 

Kiedy lwica skoczyla, Simba rzucil sie na nia i zbil ja z nog swoim ciezarem. Przez chwile zwierzeta walczyly zawziecie. Wreszcie zwinna lwica przydusila lwa do ziemi. Simba spojrzal jej gleboko w oczy. -Nala?-wyjakal niepewnie. Lwica zdziwiwla sie bardzo, jednak poznala w koncu sewgo najlepszego przyjaciela z dziecinstwa. -Simba? Co ty tutaj robisz?-pytala z niedowierzaniem. Timon patrzyl ze zdumieniem, jak lwy, zamiast walczyc, czule przytulaly sie do siebie. -Co tu sie dzieje?-wykrzyknal.

Simba przedstawil Nale swoim przyjaciolom. Usmiechala sie uprzejmie, ale wciaz niepewnie zerkala na niego. -Wszyscy mysleli, ze juz nie zyjesz-powiedziala wreszcie. -Naprawde? -Skaza opowiedzial nam, jak stratowaly cie antylopy. -I co jeszcze wam powiedzial?-zapytal podejrzliwie Simba. -A czy to wazne?-wykrzyknela Nala.-Przeciez ty zyjesz! I bedziesz krolem! -Krolem?-wykrzykneli Timon i Pumba, zupelnie zaskoczeni.

 

Simba i Nala oddalili sie, zeby porozmawiac na osobnosci. -Skaza wpuscil hieny na Lwia Ziemie-opowiadala Nala.-Wszystko jest zniszczone. Brakuje jedzenia i wody. Simbo, jesli natychmist nie zrobisz czegos, umrzemy z glodu! -Nie moge wrocic-powiedzial stanowczo. Lwica nie rozumiala, dlaczego krolewski syn nie chce wziac na siebie odpowiedzialnoscci i pomoc zwierzetom na rodzinnej ziemi. -Co sie z toba stalo?-zapytala ze smutkiem.-Nie jestes tym Simba, ktorego znalam. -Masz racje, nie jestem. Zadowolona?-To mowiac odwrocil sie wsciekly.-Posluchaj!-rzucil na odchodnym.-Myslisz, ze wystarczy jak sie tu pokazesz i powiesz mi ci mam robic? Nie masz nawet pojecia ile wycierpialem! Nala daremnie wolala za nim. Nie wrocil.

Tej nocy, kiedy przyjacile juz spali, Simba spogladal samotnie na gwiazdziste niebo. -Nie dbam, co sobie inni pomysla-powiedzial na glos.-Nie wroce tam. Co by to zreszta dalo? Niczego nie zmienie. Nie mozna przeciez zimienic przeszlosci. Nagle uslyszal dziwne dzwieki, dochodzace z oddali. W glebi dzungli ktos spiewal wesola piosenke. Niespodziewanie u jego boku pojawila sie chuda sylwetka starego pawiana. -Kim jestes?-zapytal poirytowany lew. -Pytanie powinno brzmiec: Kim ty jestes?-odparl pawian.

 

Simba zamyslil sie przez chwile i westchnal ciezko. -Znam twego ojca-powiedzial pawian. -Moj ojciec nie zyje. -Alez skad, zyje! Zaprowadze cie do niego. Zaufaj staremu Rafiki, on zna droge! I Rafiki zaprowadzil Simbe nad jeziorko o czystej wodzie. -Pochyl sie i patrz!-nakazal. Ale lew widzial tylko wlasne odbicie.-Patrz uwazniej-nalegal stary pawian.

Powiew wiatru zmarszczyl lsniaca powierzchnie, a kiedy sie wygladzila, Simba zobaczyl odbicie swego ojca. -Widzisz?-powiedzial Rafiki.-On zyje w tobie! Simba uslyszal glos, wzywajacy jego imie. Spojrzal w gore i dostrzegl, ze gwiazdy ukladaja sie w postac jego ojca, Mufasy. -Wejrzyj w siebie, synu-powiedzial duch.-Jestes kims wiecej, niz tym, ktorym sie stales. Musisz zajac swoje miejsce w kregu zycia. Pamietaj, kim jestes... Jestes moim synem i jedynym prawdziwym krolem. Pamietaj... Postac rozplynela sie. Simba trwal samotnie, zamyslony.



Rankiem Nala, Timon i Pumba na prozno szukali Simby. Wreszcie zjawil sie przy nich Rafiki. -Nie znajdziecie tu Simby-powiedzial pawian.-Krol powrocil! -O czym on mowi?-zdziwil sie Timon. -On wrocil, zeby pokonac wuja i odzyskac tron!-wykrzyknela Nala.

Simba biegl niezmordowanie ku Lwiej Skale. Kiedy wkroczyl na granice Lwiej Ziemi, zobaczyl spustoszona, spalona sloncem ziemie. Zawahal sie, ale w jego nozdrza uderzyl swiezy powiew wiatru. Dostrzegl deszczowe chmury, gromadzace sie na horyzoncie i z nadzieja ruszyl dalej.

 

Wkrotce dolaczyla do niego Nala z Timonem i Pumba. Kiedy zblizali sie do Lwiej Skaly, zobaczyli hieny. Timon i Pumba zostali, by odwrococ uwage wroga. Nala pobiegla zawiadomic lwice, a Simba wyruszyl samotnie na poszukiwanie swego wuja.

Tymczasem Skaza panoszyl sie bezwstydnie na Lwiej Skale. -Gdzie sie podzialy lwice? Dlaczego nie poluja?-warknal do Sarabi. -Nie ma jedzenia. Stada odeszly. Pozostalo nam tylko jedno wyjscie-opuscic Lwia Skale. -Nigdzie nie pojdziemy!-zaryczal. -W tez sposob skazujesz nas na smierc-zaprotestowala Sarabi. -A zdychajcie sobie! Ja tu jestem krolem i rzadze, jak mi sie podoba. -Nie jestes nawet bladym cieniem twojego brata...-zaczela lwica, ale rozwscieczony Skaza tak uderzyl ja lapa, ze upadla.

Skaly nagle zatrzesly sie od poteznego ryku. Skaza odwrocil sie blyskawicznie i ujrzal ogromnego lwa. -Mufasa?-wyjakal.-Nie, to niemozliwe. Przeciez ty nie zyjesz.-Skaza az pobladl z przerazenia. Sarabi tez nie mogla uwierzyc, ze patrzy na swego meza. Simba podbiegl do poturbowanej lwicy. -Nie, to ja, Simba-rzekl i przytulil sie do niej.

 

-Simba!-wykrzyknal Skaza, miotajac wsciekle spojrzenia na hieny, ktore nie zdolaly zabic lwiatka. -To jest moje krolestwo-oswiadczyl Simba.-Odejdz stad, Skazo. -Ach, ozywiscie, pojde sobie-zasmial sie jego wuj.-Jest tylko jeden problem-wskazal na stado hien. Na ten znak hieny rzucily sie na Simbe.

-Dosyc!-krzyknal wreszcie Skaza. Hieny rozstapily sie, robiac przejscie. Skaza zblizyl sie do Simby, ktory dyszal po ciezkiej walce. -Skad ja znam to spojrzenie-zastanawial sie glosno, patrzac w oczy krolewskiego syna.-Och, jasne... pamietam... Tam patrzyl na mnie twoj ojciec tuz przedtem, nim go zabilem.

Simba zebral wszystkie sily i skoczyl wujowi do gardla. Zaczeli walczyc. Skaza wezwal na pomoc hieny. Na szczescie w sama pore pojawila sie Nala z lwicami oraz Timon i Pumba. Z furia zaatakowali hieny i zaczeli szybko wypierac je za skaly. Bitwa trwala, kiedy uderzyl grom i sucha trawa na rowninie zajela sie ogniem. Gwaltowny powiew wiatru poniosl plomienie ku Lwiej Skale. W ferworze walki Simba zostal oddzielony od swojego przeciwnika.

 

Nagle zobaczyl, jak Skaza pnie sie na skalna polke. Nie zwazajac na ogien i dym, Simba wspial sie tam od drugiej strony. Kiedy Skaza wylonil sie znad krawdedzi, spostrzegl, ze jest w pulapce. -Simbo, ty nic nie rozumiesz-tlumaczyl goraczkowo.-Nie zabilem twego ojca. To hieny. One sa naszymi wrogami. A teraz, kiedy wrociles, mozemy... razem je pokonac! -Idz stad Skazo i nigdy nie wracaj!-warknal Simba, powtarzajac slowa, ktore niegdys powiedzial do niego wuj. Skaza zaczal sie zsuwac, ale ostatnim wysilkiem chcial pociagnac za soba przeciwnika. Wtedy Simba jednym ruchem lapy zmiotl go ze skaly. Na dole czekaly juz hieny, ktore bez skrupulow zakonczyly parszywy zywot Skazy.

Kiedy Simba stanal na szczycie Lwiej Skaly, spadly pierwsze krople deszczu. Pozniej, gdy woda nasaczyla wyschnieta ziemie, chmury rozstapily sie, odslaniajac gwiazdy. Potezny lew zaryczal triumfalnie, a inne zwierzeta odpowiedzialy mu echem. Lwia Ziemia rozkwitla pod rzadami madrego i dzielnego wladcy. Stada powrocily i znow bylo w brod jedzenia.

Juz wkrotce zwierzeta zebraly sie pod Lwia Skala, by uczcic narodziny krolewskiego syna. Simba i Nala patrzyli z duma, jak Rafiki unosi lwiatko, pokazujac je wszystkim. Gdy pierwsze promienie slonca dotknely afrykanskiej rowniny, Simba przypomnial sobie slowa ojca:"Potega wladcy jest jak slonce-wschodzi i zachodzi. Nadejdzie dzien, kiedy zachod wyznaczy kres mojego panowania, a z nowym switem narodzi sie twoja wladza". Pewnego dnia Simba przekaze te slowa swojemu potomkowi i wieczne kolo zycia potoczy sie dalej.


KONIEC

05 października 2006, 19:58
tesh mam bzika na punkcie KL :) tu adresk=iki moich blogów:
www.skaza.blog.onet.pl
www.vitani9.blog.onet.pl
www.simbanala.blog.onet.pl
I blogi,w których jestem współautorką:
www.simbaikuma.blog.onet.pl
www.krolowa-tandi.blog.onet.pl
Jak mozesz daj komencika :D
Misia
22 sierpnia 2005, 23:32
Przynajmiej raz dalam ci pierwsza komecika. Widze ze masz takiego samego bzika na punkcie krola lwa jak ja i Marzena. No ale zycze ci milego ogladania drugiej czesci. Pozdrowienia i do zobaczenia

Dodaj komentarz